Gliniarz

To książka o policji. Nie o „miskach” z „suszarkami, ani o „krawężnikach”. To książka nie tylko dla chłopców, którzy w dzieciństwie marzyli, aby zostać policjantami.

image

„Gliniarz” to książka po pierwsze o ludziach. O policjantach, ich życiowej drodze, perypetiach (głównie zawodowych, ale nie tylko), dniu codziennym. Czytelnik nie zobaczy tu macho w stylu Jamesa Bonda. Nie zobaczy też przytępawych stawonogów, zajętych nie wiadomo czym. Zobaczy za to ludzi, zmagających się z codzienną rutyną, którzy pod płaszczykiem skrywają fakt, że jednak im zależy, że etos policji jako służby jeszcze nie umarł. Zobaczy ludzi, którzy mimo nieraz notorycznego braku wyposażenia, prawnych nonsensów, mnóstwa często niepotrzebnych papierkowych obowiązków, starają się z poświęceniem wykonywać swoja pracę.

„Gliniarz” to również książka o policji. Najpierw o wielkiej transformacji – historii jak z milicji stawała się policją. Nazwa zmieniła się szybko, instytucja, ludzie i ich nawyki – niekoniecznie. Choć główny bohater opowiada swoją historię, to jednak w jej tle można zobaczyć jak zmieniała się policja w okresie po 1989 roku. To historia opowiadana niejako od wewnątrz, co absolutnie nie jest tutaj wadą.

„Gliniarz” zaciekawi za pewne wszystkich, którzy ciekawi są jak właściwie pracują ludzie, którzy dbają o nasze bezpieczeństwo. Chodzi przy tym nie tylko o tych, którzy ganiają za złodziejami i prostytutkami, ale również o tych, którzy walczą z terroryzmem czy zorganizowaną przestępczością.

Wreszcie nie jest to – jak mogłoby się wydawać – książka nader poważna. Język, bogaty w wyrażenia wzięte z policyjnego slangu (jest nawet słowniczek dzięki któremu na przykład wieszak już nigdy nie będzie kojarzył nam się jedynie z domowym sprzętem), a także poczucie humoru autora sprawiają, że książkę czyta się wyśmienicie. Czasem miałem wrażenie, że śledzę przygody gangu Olsena – tyle, że z drugiej strony.