Wyrównywanie szans według MEN

Ruszył nowy rok szkolny. Tradycyjnie Ministerstwo Edukacji przygotowało zestaw nowinek. Tym razem w największym stopniu dotkną one chyba przedszkolaków i ich rodziców, zwłaszcza tych, którzy korzystają z usług państwowych placówek.

Sytuacja do tej pory była stosunkowo prosta. Od rana do 13-tej dzieci przebywały w przedszkolu w ramach tzw. godzin bezpłatnych. Każdy z rodziców, który chciał zostawić dziecko dłużej płacił nieco ponad trzy złote za każda kolejną godzinę. Wielu z rodziców narzekało, że godzin bezpłatnych powinno być więcej ze względu na pracę zawodową. Ministerstwo wpadło więc na pomysł, iż opłata za każdą godzinę nadliczbową ma wynosić symboliczną złotówkę. Wydaje się więc, że wszyscy powinni być zadowoleni, jednak jak się można łatwo domyślić, zawsze jest jakieś „ale”.

Najnowsza nowela prawna zabrała przedszkolom możliwość pobierania opłat za zajęcia dodatkowe. Do tej pory było tak, że gdy rodzice chcieli, mogli zapisać dziecko na różne dodatkowe zajęcia, a odpłatność na konto przedszkola. Aktualnie jest to niemożliwe. Wynik jest taki, że z państwowych przedszkoli znikną takie zajęcia jak, język angielski, judo, część zajęć ruchowych czy artystycznych i wszystkie te za które rodzice płacili w przedszkolu. Pozostaną jedynie te, których prowadzenie wymusza podstawa programowa oraz katecheza. Tymczasem nie ma w niej nawet rytmiki. Nauczyciele przedmiotów artystycznych bija na alarm, bo to właśnie w przedszkolu dzieci nabywają bardzo ważnej umiejętności poczucia rytmu. To już w przedszkolu wyłania się pierwsze talenty, związane choćby z tańcem. Niepokoju nie kryją również nauczyciele wychowania fizycznego, którzy oferowali przedszkolakom m.in. różne zajęcia sportowe. Zwracają uwagę, że nauczyciel wychowania przedszkolnego nie zawsze jest wstanie przeprowadzić zajęcia sportowe. W podstawie programowej jest co prawda gimnastyka korekcyjna, ale wobec coraz mniejszej aktywności ruchowej dzieci to stanowczo za mało. Rozczarowania nie kryją również dyrektorzy przedszkoli, którzy słusznie obawiają się o to, że oferta edukacyjna ich placówek drastycznie się obniży w porównaniu z przedszkolami prywatnymi, których nowe zapisy nie obowiązują. Najbardziej zawiedzeni są rodzice, którzy byli gotowi wydać trochę grosza, aby ich dzieci z radością chodziły na te zajęcia, które ich interesują. Zdarzało się, że dziecko cały tydzień czekało na swoje ulubione zajęcia taneczne czy sportowe. Rodzicom nie podoba się, że nie mogą sami decydować na co przeznaczają swoje pieniądze. Do zajęć dodatkowych przecież nikt nikogo nie zmuszał.

Co na to MEN? Zawzięcie broni swojego stanowiska. Twierdzi, że nowe prawo pozwoli na zniesienie barier ekonomicznych. Pani minister Krystyna Szumilas twierdzi, że dyrektor przedszkola może zatrudniać nauczycieli prowadzących dodatkowe zajęcia. Twierdzi, że ich prace mogą sfinansować samorządy. To zaklinanie rzeczywistości. Samorządy bowiem nie garną się do finansowania zajęć, których nie ma w podstawie programowej. Dla budżetów samorządów lokalnych to zbyt duże obciążenie. Wynik jest taki, że zajęć zapewne nie będzie. Pani Minister zachęca co prawda dyrektorów do tego, aby nauczyciele realizowali te zajęcia w ramach swoich kompetencji, ale wydaje się zapominać o tym, że aby na przykład uczyć rytmiki w przedszkolu nie wystarczy umiejętność gry na pianinie czy gitarze. Trzeba ukończyć wyższą uczelnie muzyczną lub przynajmniej szkołę podyplomową na którą nauczyciel musi zazwyczaj wyłożyć z własnej kieszeni. Poza tym nie wyobrażam sobie nauczyciela wychowania przedszkolnego w wieku przedemerytalnym prowadzącego zajęcia sportowe.

Wobec zaistniałej sytuacji rodzice próbują znaleźć rozwiązanie korzystne przede wszystkim dla swoich dzieci. Rozwiązaniem byłaby możliwość organizacji zajęć dodatkowych przez rady rodziców, ale te nie mają osobowości prawnej, a co za tym idzie nie mogą zatrudniać nauczycieli, ani nawet posiadać konta w banku. Z propozycją podratowania sytuacji wyszło Stowarzyszenie Promocji Młodzieży, które chce zorganizować zajęcia dodatkowe w przedszkolach. Przedszkola – tak jak wynika z feralnej ustawy – nadal nie pobierałyby opłat od rodziców. Podpisywaliby oni umowę ze stowarzyszeniem, które zatrudniałoby nauczycieli,a opłaty za zajęcia wnoszone byłyby na konto organizacji. Dzięki życzliwości dyrektorów przedszkoli zajęcia te mogłyby odbywać się tak samo jak dotychczas i prowadziliby je z reguły ci sami nauczyciele. W tej chwili przygotowywana jest ekspertyza prawna, której zadaniem jest wyjaśnienie czy takie rozwiązanie jest zgodne z obowiązującym prawem. Jeśli opinia będzie pozytywna, skierowane zostanie stosowne zapytanie do wydziału oświaty i kuratorium. Gdyby odpowiedź była szybka i pozytywna, to zajęcia mogłyby ruszyć tak jak zwykle – od października. Stowarzyszenie liczy, iż urzędnicy z Magistratu wykażą się większą dozą wyobraźni niż autorzy ustawowego bubla. Czasem tylko zastanawiam się, czy tegoroczne oświatowe eksperymenty nie są karą za duży społeczny protest w sprawie posyłania 6-latków do szkół. Źle by było, gdyby Ministerstwo wybrało właśnie taki kanał komunikacji z rodzicami.

 

Warto przy tej okazji przypomnieć, że pierwszymi wychowawcami dzieci są rodzice, a nie państwo. I to oni decydują – nie tylko o swoim portfelu, ale przede wszystkim o rozwoju swoich dzieci. Zmniejszenie różnorodności zajęć w państwowych przedszkolach na pewno temu rozwojowi nie służy.